Był sobie dom. Mój pierwszy dom. Łódź, Srebrzyńska 77. Siódemka to liczba magiczna i szczęśliwa, a dwie to już do kwadratu? No cóż, chyba jednak nie. Chociaż dzieciństwo miałem tam szczęśliwe i słoneczne. Może nawet magiczne.

Mój dziadek był księgowym w gazowni i dostał od niej służbowe mieszkanie, żeby pomieścić niebiesko-czerwone ołówki, Dzienniki Ustaw, babcię, psa Perlitka no i nas, zanim dostaniemy mieszkanie w bloku.

Choć zbiornik był dawno nie używany, pamiętam ciężki zapach gazu ziemnego dochodzący zza płotu. Ale to konwalie w ogrodzie mojej babci są raczej zapachem mojego dzieciństwa.

Jest jeszcze jeden zapach, wykrochmalonej pościeli, kiedy jakieś dziecięce strachy obudziły mnie w środku nocy i dziadkowie wzięli mnie do swojego łóżka. Tramwaje zgrzytały na zakręcie Al. Unii, a na suficie przesuwały się cienie, w których tak długo dopatrywałem się niezwykłych scen, aż usnąłem ufnym snem siedmiolatka. Chciałbym teraz umieć tak spać. Może powinniśmy zacząć krochmalić pościel.

Kiedyś przez płot zbiornika przeskoczyła do nas kotka i udało mi się jakimś cudem przekonać dziadka, że pies potrzebuje przyjaciela. Pamiętam jej nieskazitelne czarne futerko z elegancką kokardą pod szyją, wiecznie podrapane ręce i zamieszanie, kiedy kocia rodzina się nagle powiększyła. Ale zaraz się trochę pomniejszyła, pewnie za sprawą mojej babci. Tak że mieliśmy z bratem dwa koty i jeszcze bardziej podrapane ręce. A dzisiaj nie przepadam za kotami, w zasadzie tylko je toleruję. Coś się zmieniło, ale dlaczego? "Dzisiaj kluski, jutro kluski, Polska nasza a rząd ruski". Pamiętam zakłopotanie mojej babci, ale też pewną dumę, kiedy wygłosiłem ten wierszyk na ulicy Srebrzyńskiej. I nauczkę o różnicy między sferą publiczną i domową.

Któregoś lata zebraliśmy się z moim kumplem Tomkiem na odwagę i przekroczyliśmy, o zgrozo sami!, ulicę Srebrzyńską, wtedy szeroką i groźną jak rwąca rzeka. Samodzielna wycieczka do parku na Zdrowiu była całkowicie zabroniona. Zwłaszcza stawy były off-limits. Pochodziliśmy trochę po parku i wróciliśmy z uszami po sobie. Na szczęście zbrodnia nie wyszła na jaw, a teraz pewnie uległa przedawnieniu.

Co jeszcze pamiętam? Piwnicę pachnąca wilgotną cegłą. Radość, kiedy wracam do domu z biblioteki z teczką pełną nowych książek. Zardzewiały hak furtki. Spotkanie z nim w czasie zajadłego meczu piłkarskiego skończyło się szyciem nosa. Byli jacyś sąsiedzi na dole, ale jacy?

Pamiętam, że kiedyś ten dom tętnił życiem. A teraz umiera powoli. Żal patrzeć, dlatego niechętnie zaglądam na ulicę Srebrzyńską.

Jarek Jurasz, Wielka Racza, 26.05.2013

Zdjęcia: Tomek Stańczak

Add a comment

Next Post Previous Post