12.05.2012 Postanowilem sprobowac pisac dziennik, zeby wypelnic czas i nie pogubic sie w tej podrozy. Polskie litery zgubilem juz w pierwszej linii, bo niewygodnie ich szukac na moim malym komputerku. Ciekawe co znajde po drodze. Czeka nas z Borysem tydzien czasu razem, wiele tysiecy kilometrow, spotkanie z nowa twarza swiata. Na szcescie nie moze czytac przez ramie. To bedzie moj pierwszy raz w Azji, jesli nie liczyc azjatyckiej czesci Istambulu. Latanie to czekanie. Na razie czekam na lotnisku we Frankfurcie, popijam piwo i ogladam ludzi. Wszystkie rasy, narody i style sa obecne. Halasliwa i nieprzyjemna grupka w barze mowi po polsku, szkoda. Przypomina mi sie 1989 rok, moj pierwszy lot, ladowanie we Frankfurcie w drodze do Nowego Jorku, szok cywilizacyjny. To daleko za mna.

Teraz czekam w samolocie. Jumbo Jet linii Air China ma juz pare lat na karku i jest pelny. Brakuje mi wywietrznika do odkrecania. Czerwone ptaszydlo, godlo linii, wyglada za to dosc sympatycznie. Stewardesy maja smieszne siateczki na koczkach. Borys gra na komorce w pilke i oczywiscie prowadzi. Na dodatek kaze mi ogladac powtorki co lepszych akcji. Trzech wystylizowanych Chinczykow przwalilo mi marynarke wolnoclowym alkoholem, ale moj chinski sasiad pomogl mi ja odgrzebac, u mnie jest wiec 1:1, choc on troche dziwnie pachnie. Musze przerwac, startujemy. Do Pekinu jest jakies 8600km, 10 godzin, 6 godzin roznicy czasu, 8 yuanow na euro, tyle wiem. Nie wiem ilu jest Chinczykow, ani na ilu mln km2, Wikipedia odlaczona. (Poprawka po ladowaniu, w 2010 roku 1,35 mld ludzi na 9,6 mln km2, 140 na km2. Co ciekawsze wiem to z polskiej wikipedii, bo angielska i niemiecka na hasle China nie dzialaja). Wiem, ze moga zmienic oblicze naszej branzy. Wykupili Putzmeistera, wspolpracuja z Palfingerem, produkuja kilka tysiecy rozscielarek do asfaltu na rok, i to tylko Sany. Wiele nasłuchalem sie o ich trudnej dla nas mentalnosci, grze nie fair, poker face, kopiowaniu. Ale to przeciez ludzie, serce i glowa, ktore czegos pragna i dwie rece. Jestem lepiej przygotowany niz przed rokiem w Las Vegas. Mam dobra poduszke, proszki nasenne, dzwiekoszczelne sluchawki, sporo muzyki, e- i audioksiazek, w miare otwarta glowe, mam nawet ten dziennik. Ale zadnych czarnych klapek na oczy do spania, no bez przesady. W kolorowym magazynie AC niewiele do czytania, jedna angielska strona na trzy pelne robaczkow. Jest ciekawy fotoreportaz Dreams o ludziach szukajacych pracy. Prog marzen to 3000 yuanow. Artykul o ginacej sztuce skladania chinskich czcionek - jak za Gutenberga. Najtrudniejsze jest znalezc wlasciwa czcionke wsrod tysiecy. To musialo im strasznie zahamowac postep cywilizacyjny. ASCII tez nie pomoglo, nic dziwnego ze dopiero za Unicode rozwineli skrzydla. W anglojezycznej gazecie zli Amerykanie nie wpuszczaja China Mobile na swoj rynek, bo boja sie szpiegostwa przemyslowego, skanowania przesylanych danych. Tez bym sie bal. Dosc otwarcie napisane, dual standards, jak oni do nas to wolny rynek, a jak my do nich to szpiedzy. Ach, tu was boli, "najwiekszy provider", chcecie powazania. Europejczyk napastowal nieprzystojnie Chinke, ale jak nic czeka go 15 lat detention, w dodatku zostal nakrecony komorka. Ok, aluzju ponial. Slucham Lory Szafran z Cohenem z trojkowego koncertu, niezle, trzeba kupic plyte. Sprawdzilem chinskie piwo - nie gorsze, czerwone wino rowniez, choc jak zwykle w samolocie za zimne. Fish or chicken? Chinska panga z niemieckim stempelkiem, pysia. Jedzenie w klasie economy to sztuka wywijania lokci do wewnatrz. Nie moge uwierzyc, podrozuje dopiero od pol dnia, a nie moge przestac pisac. Jakby mi sie jakis kurek odkrecil, bardzo to przyjemne. Szkoda ze nie mam tak przy suchych dokumentach ani dlugich mailach. Godz. 18, w Pekinie polnoc, zaciemnienie. Na ekranie pukanka kung fu ustapila miejsca romansowi z Anne Hathaway. Jedyne co ma wspolnego z dalekim wschodem to chinskie podpisy. To ten bez happy endu, przejezdza ja samochod. Potem podobny chinski, zbieraja pieniadze do tekturowego pudelka, ale wszystko traca, ona przebita nozem w ulicznej bojce, on placze nad trumna. Nie lubia happy endu? W sluchawkach Nightwish. Borys sie smieje ze czasy sie zmieniaja, Entwicklungsleiter slucha heavy metalu. To lekki metal, ale spokojnie, hip hop czeka w kolejce.

13.05.2013 Jestem w Dalian, polnocne Chiny, miasto sredniej wielkosci (tzn. 3 mln), dobry hotel. Przespalem sie troche, wiecej niz chcialem, wieczorem bedzie trudno zasnac. Kawa w hotelowym barze, fortepian, skrzypce i wiolonczela graja Over the rainbow, a potem Katjusze, nawiazujac do rosyjskiej tradycji miasta. Mlode Chinki bardzo sie staraja, ale slowianska dusza im nie wychodzi. Kelnerki, wszystkie wysokie i szczuple, w dlugich tradycyjnych sukniach z rozcieciem do polowy zgrabnego uda. Jest na czym oko zawiesic, od razu staje sie fanem tych sukni. Ale chinscy biznesmeni traktuja ich wlascicielki paskudnie, najwyrazniej tak sygnalizuje sie tu przynaleznosc do tych lepszych. Spacer po centrum miasta. Jest mglisto i dosc chlodno, ludzie sa tu wyraznie przyzwyczajeni do wyzszych temperatur. Miedzy drapaczami chmur miasto pokazuje swoja bardziej odrapana twarz, garkuchnia w bocznej uliczce pachnie starym olejem, dzieci bawia sie na starym biurku w sklep. Mlodzi Chinczycy sa za to bardzo stylowi, a znane logo musi byc nawet na trampkach. Bambo mial racje, moja karta ec nie dziala. Trzeba znac pin na karte kredytowa. Kolacja z Sun, tutejsza szefowa. Zamiast menu jest zintegrowana hala rybna. Jeze morskie, kraby ze skrepowanymi szczypcami ominelismy. Ale ryba byla pyszna. Paleczki nie chca sie sluchac, ale pracuje nad tym. Wypytujemy Sun o warunki pracy. Co druga niedziela wolna, tydzien urlopu przez pierwsze 3 lata, potem dwa tygodnie. Budowniczy maszyn jak Sany sa na zadupiu, maja internaty, rodziny widza sie raz na miesiac, dobrzy zarabiaja nie mniej niz w Niemczech. A wiec robia to dla dzieci, zeby mogly pojsc na studia, no i pewnie na te trampki. I ta konsumpcja pewnie ich kiedys zmiekczy, tak jak nas. Sun nie ma dzieci, choc by juz chciala. Dziadkowie to podstawa. Diego i Michele przyjezdzaja z hiobowa wiescia. W zeszlym tygodniu przewrocil sie tu podnosnik zabijajac 2 osoby, w tym ich bylego kolege, inzyniera z wieloletnim doswiadczeniem w funkcjonalnym bezpieczenstwie maszyn. Prawdopodobnie blad mechaniki, ktora wg normy jest calkowicie bezpieczna. Jutro sprobujemy z naszymi Chinczykami, a wieczorem lecimy do Szanghaiu.

14.05.2012 Pobudka o 7, europejskiej 1 w nocy, goracy prysznic pomaga rozproszyc watpliwosci. Sniadanie sobie darowalem, dobrze odzywiony po wczorajszej kolacji. Sptkalem dzisiaj cale masy mlodziakow o trudnych do powtorzenia, co dopiero zapamietania imionach. Najpierw naszych, troche jeszcze nieopierzonych. Potem bylismy w dziwnym instytucie, ktory sprzedaje i zatwierdza projekty maszyn. Nasi konkurenci wynajmuja tam biura, trudno pojac ten panstwowo-prywatny socjalizm. Mlodziaki, a bylo ich ze 20, notowaly robaczkami bez przerwy. Troche strach im tak opowiadac. Mlody sprzedawca Zhang (brzmi troche jak John), ktory nas wozi po Dalian, lubi i potrafi to robic. Jest to jazda bez trzymanki. Klakson, ktorego uzywam raz na rok jest tu niezbedny, pierwszenstwo, pasy i znaki bardzo umowne. Improwizacja i adaptacja na kazdym kroku, w korku cala szerokosc drogi zostaje szybko przejeta. Diego kiwa glowa z uznaniem, dynamic lane allocation. W samolocie Southern China jakies gumowe wodorosty, ale smaczne. Kulinarnie moglbym dluzej tu wytrzymac. Jak na razie najtrudniejsza byla gumowa Jellyfish i suszona wołowina nie do pogryzienia.

15.05.2012 Jestesmy u Sany czy jak oni mowia "Saji" pod Shangaiem. Prof. Simon twierdzi, ze to moze byc nowy mistrz. Napisal przed laty ksiazke "Hidden champions" o fenomenie niemieckigo eksportu. To wcale nie wielcy jak Bosch czy Siemens, lecz mali i sredni, schowani na prowincji, napedzaja go najlepszymi na swiecie produktami. Jako jeden z przykladow podal skromna (wtedy) firme Wirtgen, gdzie spedzilem 7 lat mojego zawodowego zycia. A ostatnio napisal, ze gdyby byl w zarzadzie duzej niemieckiej firmy od maszyn budowlanych, to mialby pelne spodnie ze strachu. Yao tez mowi, ze Sany to przyszlosc, inni chca tylko tanio, Sany chce tylko najlepsze, jest prywatne i ma right management policy. O ile wiem, caly top management dopiero co wymieniono. Z bliska nie taki diabel straszny. Rowery i motorowery stoja rowniutko w szeregu. Pracownicy maja czerwone helmy, a policjant przed budynkiem ma specjalny postument. Dzwigi stoja jeden przy drugim, ale sa po prostu brzydkie. W srodku cubicles, sporo pustych, w reszcie okularnicy obu plci wykonuja spokojnie czynnosci biurowo-projektowe. Maja wlasnie spotkanie dealerow, ale flagi ktore wisza to nie jest pierwsza liga: panstwa arabskie, Rosja, Turcja. Wszedzie tam obowiazuja nizsze standardy bezpieczenstwa niz w Europie. Do picia ciepla woda. Od czerwca zaczynaja podobno podawac zimna z lodem. Yao tlumaczy w stosunku 2:1. Wszystko co powiemy opowiada dwa razy dluzej po chinsku, a to co oni o polowe krocej po angielsku. Rozumieja podobno troche, ale w sumie chyba polowe tego co my mowimy, a my polowe tego co oni, reszta jest lost in translation. To dla nas za duza ryba, ale lowic trzeba. Przynajmniej wiedza czego chca. Jadac wczoraj z nowego lotniska po nowej autostradzie Michele skarzy sie na wloska infrastrukture. Uzywa ciekawego sformulowania "jestesmy ostatnim kolem w ciezarowce", tzn w naszej starej Europie. Jak szpital, to stary, stadion nie wyremontowany, drogi liche. No jakbym rodaka slyszal. Dobrze, ze nie byl w polskim szpitalu. Yao dodaje ze lotniska sa tutaj dwa, oba nowe, oba wielkie.

Shanghai Hongqiao Railway Station tez wyglada jak lotnisko, jest nawet kontrola bezpieczenstwa. Ludzi jak mrowek. Droga na stacje trwala dobra godzine ze srednia predkoscia 80 km/h i ani razu nie wyjechalismy z miasta. Ubrania susza sie na wielkich ramach za balkonami, i to nawet na 20 pietrze. Ciekawe jak szukaja zgubionych skarpetek. Po drodze spotkalem stara znajoma. Frezarka W1900 to nie jest odjechany model, ale przy odrobinie szczescia jest w niej troche mojego software. Jedziemy do Nanjing, jakies 300 km na zachod. Szybka kolej Shanghai-Pekin w niczym nie ustepuje, a pod pewnymi wzgledami nawet przewyzsza. Trudno ocenic predkosc, jak znam Chinczykow jest szybsza, a na pewno tansza od ICE. Rzeczywiscie, wyswietlacz pokazuje 305 km/h, podroz trwa 1:20. Roslinnosc ani krajobraz nie sa szczegolnie egzotyczne. Najpierw budowle przemyslowe, drogi i mosty. Potem jakies tunele foliowe, stawy, latwo zapomniec ze jestesmy w Chinach, a nie na przyklad w okolicach Konina. Klient odwolal spotkanie, nie mam mu tego za zle, zmeczenie rosnie. Jedziemy do Bengbu. Nasi mlodzi Chinczycy powoli tajaja. Porownujemy ceny iPadow i udaje mi sie ich na jakis czas odwiesc od noszenia mojej walizki. Przejezdzamy rzeke Jangcy, u ujscia ktorej lezy Shanghai. W gore rzeki ciagnie niekonczacy sie strumien nieduzych stateczkow z weglem do jakiejs huty czy elektrowni. W glebi kraju robi sie egzotycznie: pola ryzowe, rolnicy w typowych kapeluszach.

16.05.2012 Bengbu jest miastem prowincjonalnym, tylko milion mieszkancow. Wielkie budynki panstwowych instytucji, niekonczace sie strefy przemyslowe, gdzie jutro mamy spotkanie i malo taksowek. Chlopaki sa troche zaklopotani, gorszy serwis tutaj, a ja ciesze sie na spotkanie z mniej idealna, moze prawdziwsza twarza Chin. Nowoczesnosc wyglada wszedzie podobnie. Hotel pamieta w kazdym razie czasy poprzedniego rezimu. Wstawiam dziennik do Internetu, moze rodzine i znajomych zainteresuja moje wywody. Facebook tu nie dziala, musze zalozyc tunel. Idziemy do miasta. Probujemy kupic cos dla najblizszych, ale jakos nie ma nastroju. Chcielibysmy usiasc na zewnatrz, ale nie ma gdzie. Podstepny Yao prowadzi nas do klubu. Przed wejsciem rowny rzadek odpicowanych kelnerow we filotowych mundurkach wita nas choralnym okrzykiem. To, fioletowe siedzenia i rurka na srodku budza obawy, tak wlasnie wyobrazamy sobie z Borisem klub gejowski w Chinach. Jestesmy jedynymi obcokrajowcami i czujemy sie nieswojo mniej wiecej przez trzy kolejki. Chlopaki na razie sie nie caluja i nie wyglada, zeby mial odbyc sie pokaz przy rurce. Na podest wyszly jakies laski i machaja czym tam maja, a te na ziemi maja swiecace patyki, i tez nimi machaja. Inscenizacja, nic w tym spontanicznego. Yao i kelner nalewaja na zmiane, na szczescie lokalne piwo jest cienkie. (Tsingtao i Snow Beer, jak sie dowiedzialem od chlopakow, z najzimniejszego chinskiego miasta Harbin, minimalna temperatura -40 stopni. Powietrza, nie piwa.) Widac po Yao, ze ma w tym praktyke, nieraz robi to z klientami, sam pije niewiele. Uciekam na parkiet myslac co tam, jestem juz wystarczajaco dorosly, a niedlugo bede za stary na takie wyglupy. Zebym sie jeszcze jakos porzadnie ubral, a tu wyciagnieta koszulka polo i na domiar zlego spodnie mi spadaja, bo zapomnialem paska. Leci ostra rabanka, strasznie glosno. Ale lapie dobra energie, lekki trans jak przy bebnach w buszu. Nagle staje sie niesamowicie popularny, chlopaki klepia mnie po plecach, proponuja piwo, i co gorsza chca ze mna tanczyc. Moze jednak pedaly? Ale nie, ich dziewczyny przygladaja sie z bezpiecznej odleglosci. Boris i Yao tez dolaczaja i nadrabiamy troche brak ruchu w tej wyprawie. Potem nie moge zasnac, dlugo dzwoni mi w uszach. Ale zapamietuje, ze spontan i taniec to ich slabe strony. Spotkanie z klientem mniej ciekawe. To panstwowa firma, pachnie socjalizmem, a do tego nie bardzo mamy im co zaproponowac, a Boris jest dzis troche slaby. Mnie uratowalo to skakanie. Rozchodzi sie mgla, ktora meczyla nas od przyjazdu, robi sie bardzo jasno, az bialo. Temperatura wzrasta powyzej 30 stopni. Zapraszaja nas do stolowki, paleczki, miseczki, podaje pani w stylowych bialych kaloszach. Boris jako zwolennik widelcow jest w stresie, ale daje rade. Jedzenie w Bengbu uchodzi za ostre (chlopaki powtarzaja z duma nowe slowa "spicy" i "hot") i rzeczywiscie jest. Ogladamy fabryke, Boris sie ociaga, ale wiele widac. Ludzie nie maja co robic, rzad przyhamowal troche inwestycje. Maszyny sa bardzo proste, malo elektroniki, to jeszcze potrwa, zanim nas zaczna potrzebowac. Samolot do Pekinu, tym razem China Eastern. Powoli kolko sie zamyka. Jeszcze tylko jeden lot dzieli mnie od wlasnego lozka i znanych na pamiec wylacznikow. Wlaczyc jakies swiatlo w hotelowym pokoju jest latwo, ale ile trzeba sie nameczyc zanim uda sie je znowu wylaczyc.

17.05.2012 Mamy z Yao spotkanie z moim bylym kolega, zastepca szefa tutejszego oddzialu Wirtgena. Bardzo wyluzowany jak na Niemca, ma zone Chinke i mieszka tu od 10 lat, ale spoznienie nam wypomina. Yao mial problemy z drzwiami. Rozmowa meandruje niespiesznie dobra godzine i jest jednoczesnie interesujaca i pozyteczna, tak chyba prowadzi sie tu interesy. Wymieniamy uwagi o wspolnych znajomych, sytuacji na rynku i konkretnych sprawach. Ale dowiaduje sie tez, jak trudno jest dostac pekinskie tablice rejestracyjne, bez ktorych trudno jest wjechac do miasta, i ze wladze ograniczaja ruch podajac, ktore numery musza zostac w domu. Yao chwali jego znajomosc chinskiej kultury, swietnie radzi sobie ze swoimi ludzmi i partnerami, ale kiedy pytam go, na czym to polega, to wzdycha tylko gleboko. Myslalem ze pojedziemy jeszcze do klienta, ale Yao wywozi mnie z zaskoczenia na plac Tiananmen.

A co tam, w Niemczech tez dzisiaj wolne. Patrze na najwiekszy plac swiata, mauzoleum Mao. Wskakuje mi Roger Waters z piosenka o smierci w TV "In Tiananmen Square / lost my baby there / my yellow rose / in her bloodstained clothes" i targa mna silna emocja. Ilu ludzi tu zginelo, tysiac, dwa, piec? Yao mowi, ze China is China i ze inaczej by sie rozpadla, i nawet przez chwile mu wierze, widzac ludzi fotografujacych sie z chinska flaga.

Wokol tlumy glownie starszych Chinczykow, malo obcokrajowcow. Yao opowiada, ze wielu tylko raz w zyciu pielgrzymkuje do tego miejsca, czesto dzieci daruja to rodzicom. Rzeczywiscie, wielu wyglada na zmeczonych, wielu na szczesliwych. Wchodzimy na brame Tiananmen, z ktorej Mao oglosil w 49 roku zalozenie ChRL, kontrola bezpieczenstwa jest scislejsza niz na lotnisku i wszedzie stoja straznicy, zeby nikt nie skoczyl w dol. Daje to pewne pojecie o cisnieniu, jake panuje w tym garnku z blyszczaca pokrywka. Miejsce gdzie Mao wtedy stal jest odgrodzone, jakies dziecko probuje tam wejsc, ale mu nie pozwalaja. W srodku muzeum, Mao przyjmuje defilade czolgow, ten i tamten sekretarz, patrzec w naboznym skupieniu, nie dotykac. W sklepiku obrazki, wisiorki, branzoletki, serduszka z Mao, i ida jak woda! W Polsce bym sie z tego smial, ale trzeba uszanowac czyjas swietosc. Mysle sobie, ze stary komunista przewraca sie w grobie, ale przynajmniej ludzie maja co jesc i co na siebie wlozyc, nikt ich nie wysyla na pola ryzowe, zeby marli z glodu. Zastanawiam sie nad madroscia tych ludzi, ktorzy mieli odwage pojsc z tym wielkim narodem trzecia droga, po tym jak kapitalizm wyszedl nam ludziom tak sobie, a socjalizm wcale. Idziemy do Zakazanego Miasta, palacu cesarskiego. Normalnie tlum i upal to dla mnie koszmar, ale jakos dobrze czuje sie w tym tlumie, oni to potrafia, a Niemcy na przyklad zupelnie nie. Harmonia, nikt sie nie przepycha, pomagaja sobie, zagaduja do siebie, inaczej niz na ulicy. Sa tez nizsi niz Niemcy, no i dmucha przyjemny wiaterek. Rowniez tutaj obowiazuje nabozny odstep, do pawilonow mozna zajrzec, ale nie wchodzic. Mozna wyobrazic sobie cesarza na tronie, dookola kwiaty, klatki z ptakami i poddani w glebokich uklonach, nie wolno im na niego spojrzec. Ludzie przyszli obejrzec atrybuty wladzy, ktora przeszla plynnie z cesarzy na sekretarzy. No tak, dobry wladca decyduje o ich dobrobycie nie mniej niz urodzaj czy kursy na miedzynarodowych gieldach. Przy wyjsciu z Zakazanego Miasta stoi wysoki Chinczyk z dlugimi wlosami, ponura mina i narzuconym przescieradlem, na ktorym krwistoczerwono cos napisal. Yao nie chce mi powiedziec co, pewnie "uwolnic tego i owego", policjanci popedzaja nas dalej, nie maja go pewnie jeszcze za co zamknac, albo ktos nie podjal jeszcze decyzji. Tak, China is China. Jedziemy na Targ Jedwabny, ktory okazuje sie malo spektakularny, ale za to mozna sie porozumiec. Sa tu wszelkie marki ciuchow, rozne cuda dla cudzoziemcow i mozna uszyc sobie garnitur na jutro, ale nie interesuja mnie chwilowo dobra materialne. Zamawiam tabliczki z imionami dla dziewczynek i zafascynowany przygladam sie, jak pedzelki wyczarowuja cuda na papierze. Nauka trwa kilkanascie lat. Kupuje paleczki, udaje mi sie je shandlowac z 40€ do 30. Przyjmuja tu wszelka walute, zapomnialem spytac czy PLN tez. Yao twierdzi, ze paleczki sa warte 10€, ale nie lubie i nie potrafie sie targowac. Jest to gra, przy ktorej czuje sie nieznosnie glupio. Pozostawiam ja specjalistom, jak Yao, Michele czy Hans-Albert. Przypomina mi sie, jak Michele 3 razy podchodzil do faceta na Wielkim Bazarze w Istambule, podnosil rece do gory, przewracal oczami, mijal nie zauwazajac. I to wszystko dla majtek z napisem Giorgio Armani, no ale Michele jest Wlochem, a handlowanie to jego sport.

Jedziemy zobaczyc Chinski Mur, to okolo 50 km na polnoc. Odstajemy swoje w korku, mijamy stadion olimpijski ("ptasie gniazdo"), po pewnym czasie z mgielki wylaniaja sie gory i wygladaja bardzo po chinsku. Ciezarowki pna sie zmudnie pod gore i wyprzedzaja sie z prawej i z lewej. Chyba silniki sa slabsze niz u nas, bo ladunek, rury, druty i zwierzeta w swojej ostatniej podrozy, nie wyglada na specjalnie ciezki. Czytalem gdzies, ze mur jest jedyna budowla, jaka widac z kosmosu, i teraz widze przyczyne. Sa nia wielkie chinskie lampy z napisem IP65, czyli srednio wodoodporne. Idziemy pod gore, najchetniej szedlbym tak pare godzin, a potem z powrotem, albo chociaz na piekna gore przed nami. Ilu ludzi, ile pokolen budowalo ten mur? Mniej wiecej widac jak, stroma sciezka obok konie i ludzie wciagaja na gore materialy budowlane, tylko wtedy nie bylo cementu. Jak dostarczano tu pozywienie? Mijamy gleboka doline, ktora dzis bardzo latwo byloby zamknac mostem, najwyzej cesarz stracilby troche ziemi. Zamiast tego mur musi zrobic wiele kilometrow w gore i w dol. My tez musimy juz niestety w dol.

Zegnamy sie z Pekinem uroczysta kaczka po pekinsku. Kladzie sie ja razem z warzywami i sosem na cieniutki nalesnik, ktory trudno jest uchwycic paleczkami, pycha. 12 osob, 4 narody, zmeczeni, ale usmiechnieci, zartujacy, o ile blizej siebie. 18.05.2012 Dzis lecimy do domu, to bedzie dlugi dzien. Probuje opoznic swoj biologiczny zegar, ide pozno spac, pozno wstaje. Beijing Capital International Airport jest ogromny, tablica z duma obwieszcza, ze nowy terminal jest najwiekszy na swiecie, ale na razie jeszcze drugi pod wzgledem liczby pasazerow. Uzupelniam dziennik. Pod nami osniezone gory, Tybet? Czas na podsumowanie. To nie byla zwykla podroz biznesowa, wiecej wrazen niz z niezlego urlopu, no i zmeczenie tez wieksze. Wracajac w zeszlym roku z Vegas mialem wrazenie, ze tamta cywilizacja najlepszy czas ma juz za soba. Ta rozkwita. Musze sie przyznac, ze polubilem Chiny, chcialbym tu wrocic, i pewnie mi sie to uda. Chcialbym poznac blizej chinska kulture, nie zawadzi, jesli to tu serce cywilizacji bije najglosniej. Gdybysmy byli z 10 lat mlodsi, nie mieli dzieci, to moze przyjechalibysmy tutaj na 2 lata i podszkolili tych mlodziakow. I nieprawda jest jakoby Chinki byly brzydkie i mialy krzywe nogi. Strasznie dlugi ten dziennik, ale pomogl mi, a moze kogos zainteresuje. Pod nami przesuwaja sie frankfurckie banki, widac Wielki Feldberg, gore w Taunusie, ktora widac tez od nas, i czuje sie prawie w domu. 19.05.2012 Mecze sie w lozku do 4 nad ranem, zawoze Ale, moja tesciowa, na lotnisko do Dortmundu. A jednak jetlag tez moze sie do czegos przydac. Dobrze, ze nie musze nigdzie leciec. Sniadanie w McDonaldzie popijam duza latte z dodatkowym espresso. Podobno dusza nie potrafi tak szybko podrozowac jak cialo, moja jest chyba jeszcze w drodze. Pedze pusta o tej porze autostrada A45 przez gory Sauerlandu zmieniajac caly czas muzyke i po raz pierwszy od dawna czuje sie pelny jak dzban.

Dodaj komentarz

Następny wpis Poprzedni wpis