Poniedziałek 27.08.2018
Lecę na tydzień do Indii i znowu nabrałem ochoty na pisanie dziennika podróży. Ostatni napisałem w Chinach 6 lat temu i właśnie znowu go przeczytałem. Parafrazując Cohena "miałem 40 lat, po prostu dzieciak z szalonymi marzeniami. Od tego czasu wziąłem wiele środków, studiowałem głęboko filozofie i religie, ale radość mnie nie opuściła".

Piszę głównie dla siebie, żeby jak mawia Dr. H. zobaczyć ślady na śniegu, kiedy obracam się za siebie. Podróżowanie daje inną perspektywę, spróbuję ją uchwycić i zachować. Przyznam że wolę podróżowanie służbowe, bo nie tylko jest tańsze (choć bywa bardziej męczące) niż prywatne, ale i prowadzi do ciekawszych interakcji z ludźmi innych kultur. Jako turysta mam za mało do roboty i szybko się nudzę. A pisanie dziennika to niezły sposób na nudę.

Jesteśmy z A., moim szefem i przyjacielem, w drodze do Dubaju. Na razie gdzieś nad Morzem Czarnym. O, już nad Turcją. Skończyłem swoją prezentację i mam mnóstwo czasu na rozmyślania. Przyszły takie czasy, że więcej ludzi pisze niż czyta, więc myślę że spokojnie mogę sobie tu pozwolić na luźne filozofowanie natury ogólnej. Jak Karol Marks chciał wydać "Kapitał", to musiał znaleźć na to kasę. Może od Engelsa, który podobno pochodził z bogatej rodziny. Wydaję miesięcznie równowartość piwa w knajpie na te moje serwery, i szczerze mówiąc jest to deal. Również na przemyślenia. Ludzkość wykorzystuje jeden z najwspanialszych wynalazków w historii do przesyłania śmiesznych obrazków i wylewania na drugą ludzkość hejtu. No cóż, głupich jest więcej niż mądrych, jak powiedział Korwin, który sam jest świetnym przykładem. Może trzeba wprowadzić opłaty za pisanie, to mniej będą pisać głupot. Ja już płacę...

Nie wiem czego spodziewać się po Indiach. Best Exotic Marigold Hotel to raczej nie będzie. Druga co do wielkości populacja świata, 1.3 mld ludzi, 15% niedożywionych. Niedługo przerosną Chiny (prawie 1.4 mld), chyba że nowoczesność ich powstrzyma. Szybko się rozwijają, ale nominalnie tylko prawie 2$ na głowę produktu krajowego. Na dużo tych głów. Slamsy. Brud. Krowy. Bakterie. Ludzie żyjący na ulicach. Słyszałem, że S. przygarnął rodzinę z ulicy, teraz koczują z trójką dzieci na paru metrach stróżówki, pilnują firmy i robią herbatę.

Nasze cele to Ahmedabad, New Delhi i Pune, zobacz na openstreetmap.org:

Niemcy poradzili sobie z pomyłką Kolumba. Są Inder i są Indiander, proste i logiczne. Nie leżą mi po polsku ci Hindusi. Niech zatem będą Indyjczycy. Nasi Indyjczycy są całkiem sprytni, sprytniejsi od naszych Chińczyków, i łatwiej się z nimi dogadać. Szykuję się na śpiewny, trudny do zrozumienia akcent. Taki jak kiedy dzwonią do mnie niby z Microsoftu, że mam problemy z komputerem. Nieważne czy pytam, czy z tym zielonym, którego nie mam. Czy mówię że mam Linuksa. Mogę nawet spytać, czy nie wstyd im rano spojrzeć w lustro, albo czy nie mogą znaleźć uczciwej pracy. A oni i tak w kółko będą mnie namawiać żebym otworzył stronę killyourpc.dummy, aż w końcu odłożę słuchawkę.

maps.wikimedia.org:

Pod nami góry. Samolot linii Emirates omija subtelnym łukiem Iran, chyba go nie lubi. Wyświetla usłużnie najbliższy czas na modlitwę, jak również kierunek do Mekki. Nie widzę żeby ktoś się modlił. Nawet najbardziej egzotyczni współpasażerowie gapią się w swoje monitory. Ja w swój i piszę dalej. Szaro, tylko wybrzeża irackiego jeziora są zielone. Inżynierowie Boeinga zainstalowali kamery, żebyśmy mogli patrzeć w dół i w przód. Z przodu pustka. W dole nieśmiałe szachownice pól, wydaje mi się że widzę rowy irygacyjne.

Prowadziłem ostatnio fejsbukową dyskusję z moim starszym kolegą z liceum, który rozgłaszał że Szrotwagen i Gorsze produkowali czołgi i inne antypolskie urządzenia. No cóż, Boeing wyprodukował Enola Gay... A on na to, że przecież nie jest Japończykiem. I tu piosenka OMD w tle.

Miasto Kuwejt

Kuwejtu też samolot nie lubi. Leci przez wąski przesmyk przy ujściu Tygrysu i Eufratu. To gdzieś tutaj człowiek nauczył się uprawiać ziemię, przy czym nie wiadomo, czy on udomowił pszenice, czy pszenica udomowiła jego. Czytam i słucham ostatnio wspaniałej książki "Sapiens" profesora Harari. Na okładce było, że mieszka razem z mężem gdzieśtam w Izraelu - a niech sobie mieszka szczęśliwie. O ile oczywiście e- i audiobooki mają okładki. Uważa że myśliwi i zbieracze byli szczęśliwsi. Pracowali po kilka godzin na dobę, polowali co parę dni, mieli czas na plotki i zabawę z dziećmi. Rewolucja agrokulturalna spowodowała, że człowiek musiał zginać kark od rana do nocy, siejąc, odchwaszczając i nawadniając swoje pole, bojąc się szarańczy, suszy i zarazy, która mogła kosztować życie jego i jego rodziny. Za to mógł tych dzieci wyżywić więcej. I tak jest do dzisiaj, tylko jesteśmy niewolnikami pieniądza, a zamiast szarańczy mamy chciwych wyzyskiwaczy.

Jesteśmy nad Zatoką Perską, pełną tankowców. Odkąd A. zaraził mnie Daniele Ganserem dowiedziałem się, co to jest peak oil, że w większości krajów już minął i że świat potrzebuje teraz 94 supertankowce dziennie. Również ja całkiem sporo w Boeingu 777-300 linii Emirates. I że 20 milionów ludzi zginęło od 2. wojny światowej (50 mln zabitych) na wojnach bez mandatu ONZ. W tym wielu wojnach o ropę naftową. Czasem wolałbym się tego wszystkiego odwiedzieć.

I tu znowu wspiera mnie Leonard Cohen z koncertu w Londynie: "It’s been a long time since I stood on a stage in London . . . I was 60 years old, just a kid with a crazy dream. Since then I’ve taken a lot of Prozac, Paxil, Wellbutrin, Effexor, Ritalin, Focalin. I’ve also studied deeply in the philosophies of the religions. But cheerfulness kept breaking through."

Dubaj

Spadamy do Dubaju. Całkiem sporo napisałem, co? TL;DR (Too Long; Didn't Read)? A podróż się dopiero zaczęła.

Ciekawe jak wyglądałoby to bardzo porządne lotnisko w Dubaju bez tych wszystkich petrodolarów. A jak będzie wyglądać, kiedy ropa przestanie płynąć? Przystojny Arab w bielutkim stroju idzie z piękną Europejką w krótkiej sukience. A tu pani cała w burce czarnej z oczami tylko, metr za panem w dresach i laczkach. Obserwować, zapisywać, unikać stereotypów.

Wtorek 28.08.2018
3 rano, 30°C. Ahmedabad, około 6 mln. mieszkańców i nie wszyscy śpią. Jeżdżą, trąbią, kręcą się, gdzieś łażą, czekają na coś. Ci znowu śpią pod rozpiętymi płachtami. Chude, bezpańskie psy, wyglądają na nieagresywne. Krowy śpią na ulicy. Dużo garnizonów. Nasz kierowca wyprzedza wszystkich, trąbi ile wlezie, jedzie na długich światłach i miga krótkimi.

4:10 padam na hotelowe łóżko. Pobudka za 4 godziny. Udało się wyperswadować S., żeby przyjechał godzinę później. Kształcą, ale czasem są męczące.

Przy śniadaniu (coś tam na szybko znalazłem) kręci się mnóstwo personelu. Niemcy posłaliby większość na Hartz IV, żeby sfrustrowani pili za państwowe pieniądze piwo przed telewizorem. Jest nawet pan z elektryczną packą na muchy i co robi? Uprawia owadoobójstwo.

Jedziemy do firmy. Na drodze gra komputerowa „Indian driving experience”. Zasady: dotrzeć do celu przed innymi, nie przejechać krowy. Dodatkowe punkty za ciągłe trąbienie, minimalny dystans niebezpieczeństwa, głośne gestykulowanie do innych kierowców, przewożenie rodziny wielodzietnej, wiszenie poza trójkołówką i kreatywne omijanie przechodniów oraz psów. 35 km zabiera nam godzinę. Tu nawet autobusy na lotnisku trąbią na siebie, a zwłaszcza na traktory. U. mówi, że najgorzej jak jeszcze światła postawią, ale ludzie powoli nauczyli się ich przestrzegać, a do tego samochodów bez migaczy już coraz mniej.

Pora monsunowa, powietrze jak w pralni. Slumsy za płotem, ale takie bogatsze. Dachy przykryte folią, na nich gałęzie, nad nimi anteny satelitarne. Pani wyrzuca śmieci przez płot na pobocze.

Chaos jest ich systemem.

Spędzam udany dzień w pracy, U. przywozi świetny lunch po którym tracę koncentrację. Chłopaki naprawdę dają się lubić.

Rozmowy w drodze na lotnisko.
S.: Brakuje mi poczucia bezpieczeństwa, które macie w Europie. Muszę być przygotowany, prywatna szkoła i studia dla syna, pieniądze na starość. Mam 35 lat. Bardzo bolą mnie ostatnio plecy, ale nie potrafię odpuścić. Kiedy pod koniec studiów straciłem stypendium, ojciec zainwestował we mnie ostatnie grosze. Przez ostatnie 2 tygodnie opiekowałem się nim w szpitalu, na szczęście ma się już lepiej.
U.: bo tylko 3,5% populacji płaci podatki, większość ukrywa dochody lub robi na czarno, a jak ich złapią, to zapłacą do łapki. Prawdopodobnie płacę więcej podatków niż facet w tym mercedesie, a gdybyśmy go stuknęli, to żeby tylko nie wyskoczył z bejsbolem.
No tak, to by były poważne punkty ujemne.

Pogooglowałem "indian income tax population" i wygląda że podatki płaci ostatnio jeszcze mniej obywateli. Tak się bronią, kiedy kasty domagają się kwot w szkołach i na uniwersytetach. S. mówi, że dla wykształconego Indyjczyka przynależność kastowa nie gra roli. Ortodoksi i gorzej wykształceni pytają się o nią, czasem można poznać po nazwisku. Sam jest brahminem, to najwyższa kasta, 5% populacji.

Czyli tak wygląda państwo bez podatków, o którym marzą Korwin i jemu podobni? Starcza na wojsko, którego widać tu sporo. Nawet na broń atomową. Ale na szkoły, ubezpieczenia społeczne, szpitale i infrastrukturę już słabo. Nie ma emerytur, zasiłków, płatnych urlopów. Kolorowo reklamują się prywatne kliniki.
U.: Ale jesteśmy 7. gospodarką świata. A jak doliczyć szarą strefę, to 4.
Tylko tych głów dużo.

Przy wejściu na lotnisko w Ahmedabadzie tłum pożegnalny, koncert na klaksony i żołnierz z pistoletem maszynowym, następny za stanowiskiem z szybami kuloodpornymi. Kontrola bezpieczeństwa ma pistolety. Sprawdzają 5 razy, ale i tak przepuszczają mnie z butelką wody ("najwyżej każą Ci spróbować") i biletem dla Mr Jarek Jaraslow. Jak by co, nazywam się tak z powodów religijnych, radzi S. W samolocie mgła leci z wentylacji. Lecimy do Delhi.

Światła stolicy Indii ciągną się za horyzont, ale kiedy samolot się obniża widzę, że troche jednak ciemnawo i nie za różowo to wygląda.

S. objawia nam że Gujarat z Ahmedabadem jest jednym z suchych stanów Indii, czyli panuje tam prohibicja. Po lądowaniu idziemy do sklepu z alkoholami i S. kupuje czteropak piwa, które następnie wypijamy w Uberze, czwarte dzieląc sprawiedliwie. Takie rzeczy łączą ludzi.
A. opowiada jak jechał kiedyś przez Delhi, asfalt nagle sie skonczył i autostrada przeszła płynnie w wielopasmową drogę polną. To jedna z gorszych rzeczy jakie mogą przydarzyć się Niemcowi.
S.: na studiach byłem luzakiem i imprezowiczem, a teraz przyciska mnie poczucie odpowiedzialności za te 60 osób w firmie i rodzinę. Boję się, że zrobię jakiś błąd. Żeby tak jeszcze jeden duży klient, to bylibyśmy spokojniejsi, moglibyśmy dołączyć ten budynek obok.
Nie mówię mu, że będzie miał wtedy 100 ludzi i że zrobi te błędy, nauczy się z nich i naprawi je. Myślę, że tak będzie. Mówię, że świetnie dają sobie radę i że podoba mi się ich spirit.

Środa 29.08.2018
Jedziemy do klienta. Na drodze obłęd, przy drodze mizeria, mieszają się ze sobą. Ci wszyscy ludzie zachowują przy tym całkowity spokój i godność. To chyba po ten spokój przyjeżdżaja tu ludzie Zachodu. Na moje oko potrzebne są lata ćwiczeń, potem obojętniejesz.

Chłopcy biegają po błocie z latawcem zbudowanym ze śmieci. Bardzo smutny widok, bo czy oni mają szanse wyrwać się kiedyś z tego slamu szlamu?

Największa na świecie fabryka koparek backhoe (czyli tych najprostszych). 4-5 tysięcy miesięcznie to 170 dziennie, a kosztują 1/3 tych Made in England! 1500 białych, 1000 niebieskich kołnierzyków. Tylko Anglicy mogli wpaść na liczenie kołnierzyków.
Czekamy na portierni. Czekamy w biurze. A tu nagle Sense of Urgency czyli Bierz się do Roboty.

No to czekamy w takim jakby małym kinie, gdzie się mamy prezentować. Początki są trudne, ale powoli zaczynamy rozumieć o co im chodzi.
Poznaję nowe słowo: "frugal", czyli prosty, oszczędny, skromny. Działa po angielsku i niemiecku, ale najlepiej w Indiach.
S.: Znacie tę opowieść? Fabryka mydła, niektóre pudełka wypadają z maszyny puste, jak je odsiać? Niemiec proponuje ważyć (Polak też :), Japończyk chce prześwietlać, Indyjczyk przynosi wentylator...
Frugal jak Suzuki Maruti, najpopularniejszy samochód w Indiach - o to im właśnie chodzi. Mam pewne pomysły i łapie mnie Sense of Urgency. Oby został ze mną na dłużej...

Udało nam się wyperswadować S. lot z czerwonymi oczami o 5tej rano i zostajemy w Delhi, jutro dalej do Pune. Może wreszcie się wyśpię.

Czwartek 30.08.2018
Jesteśmy 3 godziny drogi od Taj Mahal, ale musimy popracować. Za to zjedliśmy bardzo porządne śniadanie i przeprowadziliśmy gruntowną dyskusję o stanie świata. Za dużo zbrojeń, za mało szkół, no i trzeba za coś rozwiązać problemy energetyczne i zależność od ropy. A. już w ogóle przystępuje do ruchu pokojowego, ale S. ma konflikty graniczne z Pakistanem i Chinami. Wszystko przez USA. Od zakończenia zimnej wojny, a zwłaszcza po 9/11 (to szczególny konik A.) budżet NATO na zbrojenia wzrósł ponad dwukrotnie, z 300 do 700 mld $. Sporo dobrego na świecie możnaby było zrobić za taką kasę.

Narzekający Europejczycy na obowiązkowe wycieczki do Indii!
S.: To co widzieliście to jeszcze nic, Indie dla początkujących.
Nie mamy na co narzekać.

S.: W Indiach trzeba się pytać. Wy macie wasze mapy, GPSy, ale nie lubicie zależeć od innych. A jak się u nas zapytasz gościa, to poczuje się taki dowartościowany, że wsiądzie żeby pokazać Ci drogę. Potem będzie wracał pieszo.

Lubię ostre indyjskie jedzenie, ale muszę wspomnieć, że piecze nie tylko w śluzówki na początku przewodu pokarmowego, lecz również na końcu. Papier toaletowy jest w Indiach frugal, czyli cienki, a ponieważ jedzenie jest niskoresztkowe, to przy toalecie są słuchawki prysznicowe jak w Finlandii.
Jak już jesteśmy przy tym temacie: od 2014 zbudowano około 80 milionów toalet i ich dostępność wzrosła z 40 do 90%. Mimo to ciągle około 200 tysięcy dzieci rocznie umiera na czerwonkę itp.

Z innych praktycznych informacji, chociaż w Indiach zostały po Angolach 3 rodzaje gniazdek, adapter nie jest konieczny. Niektóre gniazdka wymagają 3ciego styku żeby się otworzyć. H. nauczył mnie wtykać odważnie długopis. To uziemienie, ale myślę że lepiej użyć plastikowego. Prądu często nie ma, to też rozwiązuje problem.

Marynarki i krawata nie ma tu na szczęście po co zakładać, albo spotkane dotąd szychy nie były wystarczająco wielkie. Jak na razie sami mili ludzie, bez arogancji. Jeden bardziej niż interesami był zainteresowany jak szkolimy zawodowo młodych - A. w to graj! Klimatyzacja jest punktowa, czyli gramy w ciepło-zimno. A. pociąga nosem.

Przyzwyczaiłem się już do podróżowania pod religijnym pseudonimem. Nie wolno okazywać wahania. Samolot linii SpiceJet do Pune nazywa się wonnie Kardamon. Ciasno, ale stewardessy są tu szczególnie urodziwe. Są chyba wszystkie z tego samego ludu. Pod nami zalane wodą pola - a u nas susza, za to dziś 10 stopni. Za chwilę wszystko przykrywa mgiełka wilgotnego powietrza. Powoli zaczynam czuć się zmęczony tym podróżowaniem. Organizm zarządza hibernację regeneracyjną.

Oglądamy krykieta. S. tłumaczy zasady, ale szczerze mówiąc szkoda jego wysiłku. Wyjechalismy 2 godziny na prowincję za Punę i jesteśmy w jakimś dziwnym hotelu. Wygląda że odbywają się tu głównie wesela. Podobno płacą za nie głównie rodzice panny młodej i muszą często zastawić się, żeby postawić tak z 500 osobom. Córeczki, nie wychodźcie tylko za Indyjczyków. Próbuję oswoić niewygodne łóżko, tu chodzi chyba o to żeby w trakcie nocy poślubnej nie zmrużyć oka. Internet nie działa, korespondent musi postarać się jutro.

Piątek 31.08.2018

Firma J. jest w ogromnym kontraście do stojących obok bieda-straganów. Porządny kampus, ogrody, wielkie hale, 500 dobrze wykształconych ludzi w biurze konstrukcyjnym. A tu obok stragan z chudymi kurami. Część jest w klatkach, a część już obdarta w charakterze nieżywej reklamy, stąd widzę że chude jak Ghandi. Zdjęcie nie wyszło, oto zdjęcie zastępcze.

W centralnym miejscu J. stoi dumnie wielka, chromowana koparka z namalowaną flagą Wlk. Brytanii. Ale jak się dobrze przyjrzeć, to widać że chrom trochę odpadł i został sprytnie załatany srebrną taśmą. Nawet w porządnym hotelu widać, że się lepiej dobrze nie przyglądać.
Mimo to patrzę dalej.

Spracowane kolorowe ciężarówki, ozdobione jak ruchome świątynie wywożą z wysiłkiem koparki, tym razem bez chromu i picu. A my wsiadamy do sporego co prawda Maruti w pięciu z taką stertą paczek i walizek, że z A. patrzymy się tylko po sobie. W trzeciej próbie i po solidnym walnięciu bagażnik jednak się domyka.

S. pokazując na samochodową kapliczkę: to jest nasz airbag. A wiesz, jak u nas robi się prawo jazdy? Musisz pojechać do przodu, do tyłu i zapłacić 4,5€.
W Niemczech ponad 1000.

Życie ludzkie nie ma tu wielkiej wartości. A ja im opowiadam jak zabezpieczyć człowieka w koszu podnośnika przed przewróceniem maszyny, śmiercią lub kalectwem.

Widzę, że jest tu kilka dziedzin, która nie są wcale frugal. Pierwsza: komórki. Muszą być prima sort. Druga: wesela. Trzecia: myślę że Bollywood, chociaż nigdy nie oglądałem. Chyba potrzebują tego żeby skompensować resztę, która jest niestety lichawa i niełatwo to zmienić. A komórkę i owszem.

Męczy nas z A. ta bylejakość bardziej niż brud. Brakuje nam czegoś solidnego, czegoś na czym można się oprzeć. No i porządnej kawy rano. Indyjczycy podają na śniadania to samo co na wszystkie posiłki, plus omlet masala (pyszny). Do tego kawa ulepek albo herbata z mlekiem masala. Mnie to nie przeszkadza, A. tęskni za porządnym pieczywem. Czas do domu.

Żołnierz na lotnisku w Pune chodzi ze spanielem, mam nadzieję że wytrenowanym w materiałach wybuchowych, a nie frugal wersją Szarika. Panuje organizacja kwitkowa, ręczne wypisywanie, stemplowanie, strasznie to długo trwa. Wracamy do Delhi innymi liniami i stewardessy są inaczej piękne, ale aż miło spojrzeć. Wygląda że to podstawa w zawodzie stewardessy.

Na lotnisku Indiry Gandhi w New Delhi próbuję nadrobić ze zdjęciami

Sobota 1.09.2018
Samolot dopiero o 3 rano. Trudno znaleźć w Indiach piwo. W Dubaju też musieliśmy się naszukać, ale i tutaj w końcu znajdujemy spokojną knajpkę na końcu terminala międzynarodowego. Indyjskie piwo jest lekkie, delikatne i skłania do filozofowania. W Indiach społeczeństwo kastowe, postkolonialne, głodne. A u nas wolność, równość, konsumpcja. Tam chaos, a tu wszystko aż przeregulowane. Tam szybki rozwój, ale poziom 10%, a tu poziom 99% i powolna stagnacja.
Mimo wszystko wolę, że nasze dzieci urodziły się w Europie. I nie ma żadnych 100%. Nie ma nawet albo-albo, można przecież działać razem. Postaram się wspierać chłopaków z Ahmedabadu i chyba niedługo tam wrócę.

A380 Lufthansy leci spokojnie i cicho, udaje mi się trochę zdrzemnąć. Podchodzi do lądowania we Frankfurcie od strony Mainz czyli Moguncji, miasta Guttenberga. Widzę wstążkę Renu, potem Menu i czuję, że już blisko do domu. Lądujemy na zachodnim pasie startowym, przeciwko któremu w latach 80tych tak protestowali ekolodzy. Teraz wracają z nami z Indii z czerwonymi kropkami na czołach.

Godzinę później pętla o długości kilkunastu tysięcy kilometrów się zamyka i jestem w domu.

Dodaj komentarz

Następny wpis Poprzedni wpis